Problemy z odżywianiem się
Odchodząc na chwilę od tematyki wizyt u specjalistów...
Jak już pisałam - po przejściu przez córkę infekcji - mononukleozy zakaźnej, szkarlatyny i zapalenia oskrzeli, zaczęły się problemy neuropsychiatryczne. Niestety nie tylko one spędzały mi sen z powiek. To, co się działo w sferze odżywiania się do dzisiaj pozostaje ogromnym naszym problemem, z którym jeszcze się nie uporałyśmy.
Nagle z w miarę jedzącego dziecka, córka stała się dzieckiem wybrzydzającym do granic możliwości. Wszystko, co wcześniej jadła teraz albo śmierdzi, albo cudownie stale zmienia smaki. Nastała era wybiórczości pokarmowej, kiedy to dziecko potrafi przez długi czas jeść dwie rzeczy na krzyż, a ręka, noga, mózg na ścianie, jeśli w sklepach zabraknie tych produktów...Większość swojego czasu spędzam na wycieczkach po marketach w poszukiwaniu określonego rodzaju parówek, czy innych produktów. Tłumaczenia, że parówki x smakują identycznie jak parówki y na nic się zdają. Nawet nie spróbuje. Awantury w sklepach, wyzwiska, wyzywanie ekspedientek, bo czegoś akurat nie ma i mają natychmiast wyłożyć to na półkę. Kiedy wpada w stan manii, potrafi o 3 nad ranem zrobić awanturę, że skończyła się jej ulubiona zupa. Nie interesuje jej wtedy, że obok śpią sąsiedzi. Krzyk, bo ona jest głodna i musi koniecznie zjeść swoją zupę. Śniadania i kolacje to praktycznie od kilku lat obiad. O kanapkach nie chce nawet słyszeć. Nawet, jeśli lubi bułkę i lubi drobiową szynkę, połączenie tych produktów w jedną całość nie wchodzi w grę. Jeśli ma fazę na jedzenie zupy, to je ją na śniadanie, obiad i kolację, więc możecie sobie tylko wyobrazić, co się dzieje, kiedy staję do wyzwania przyszykowania jej jedzenia do szkoły. Muszę zawsze w zanadrzu mieć zupę, lub inny produkt, który akurat w tym okresie chce jeść, bo kanapek do szkoły dać nie mogę. Ogarnia mnie wtedy czarna rozpacz. Kombinuję więc jak tutaj do plecaka przemycić cokolwiek. Ratują nas wtedy owoce i parówki. Poważniejszy problem pojawia się niestety wtedy, gdy nastąpi faza na to, że nagle coś, co jadła z apetytem zaczyna jej nagle śmierdzieć lub inaczej smakować, a ja nie mam w domu nic innego, bo jak tu się przygotować na taką huśtawkę. Nie zawsze jest to możliwe. Wtedy do akcji wkracza żabka, którą mamy pod domem i kupienie czegokolwiek, np rogala seven days czy choćby suchej bułki. To, że w poniedziałek chce do szkoły rogala na wtorek, nie oznacza, że we wtorek tego rogala będzie chciała nadal. Kuchnia i lodówka to miejsca, na których widok ogarniają mnie spazmy już od momentu rannej pobudki. Pominę milczeniem, bo to to akurat light, na który nie zwracam już uwagi, bo nie warto, kiedy to córka nie toleruje łączenia produktów na talerzu, bo się pobrudzą, czy wybieranie jedynie wody butelkowanej ze sklepu, bo z domowego czajnika ta sama woda wywołuje u niej odruch wymiotny, czy jedzenie ziemniaków w formie kawałków, bo puree, to już nie są ziemniaki, a na widok puree, nie zje nawet całej reszty tego, co jest przygotowane na obiad. Zdarzy się starszemu bratu zapomnieć o tym, że siostrze trzeba zostawić kilka kawałków w całości. Rzucanie talerzem, wyzywanie, lament na całą kamienicę: "głodzą mnie". Reszty nie będę opisywać, bo są to dokładnie takie same schematy... ;-)
Początkowa neofobia żywieniowa przerodziła się u córki w stałą wybiórczość pokarmową.