Pierwsza wizyta u psychiatry
Pierwszy raz trafiłam z córką do psychiatry, kiedy córka miała 6 lat. Opisałam lekarzowi wszystkie objawy, o których pisałam wcześniej w moich postach. Lekarz był małomówny, ale to jeden z najlepszych psychiatrów w kraju. Powiedział mi wtedy: objawy, jakie pani opisuje są charakterystyczne dla początków schizofrenii. Niestety takiej diagnozy nie powinno się stawiać tak małym dzieciom, dlatego zapiszę córce rispolept, ale do rozmowy wrócimy za kilka lat, kiedy córka będzie miała przynajmniej lat 13. Córka wtedy otrzymała diagnozę zaburzeń zachowania. Zaczęłam więc podawać lek i czekałam na efekty.
Lek działał przez pierwsze 3 miesiące. Po tym czasie objawy przybrały na sile. Córka nagle zaczęła odzywać się wulgarnie i obrzucać wyzwiskami obcych ludzi na ulicach. Twierdziła, że ludzie się jej przyglądają, obgadują ją, mówią o niej źle. W szkole potrafiła wpadać w szał, bo twierdziła, że nauczyciele ją wyśmiewają, lub uważała, że powiedzieli coś, czego wcale nie powiedzieli. Gdybym nie była świadkiem tych sytuacji, wzięłabym to za jakieś dziecięce konfabulacje. Niestety w swoich przypuszczeniach wiele lat byłam sama. Nauczyciele albo udawali, że tego nie widzą, albo infantylnie tłumaczyli te zachowania dziecięcą wyobraźnią. Zalecali nie zwracać na to uwagi. Potocznie mówiąc olali problem. Długie lata miałam o to do nich żal, bo jak można udawać, że coś, co się widziało, to tego nie było. Cięzko mi było pogodzić się z takim stanowiskiem nauczycieli. Nawet wtedy, kiedy zwracałam im uwagę, oni zdawali się nie robić sobie z tego niczego. Myślę, że naiwnie wierzyli, że kiedy nie będą na to zwracać uwagi, to to w końcu się skończy. Niestety to tylko doprowadziło do tego, że córka długo była bez pomocy, bo okazało się, że to jest nagle mój problem tylko i wyłącznie.
Doszło do tego, że musiałam uważać, żeby dziecko nie zauważyło, że w ogóle rozmawiam z nauczycielami, bo nie ważne o czym rozmawiałam, ona uważała, że na pewno źle o niej mówimy. Całą drogę ze szkoły do domu były krzyki, pretensje, bicie, płacz. Córki nie interesowało nawet to, że widzieli i słyszeli to inni rodzice jej koleżanek i kolegów. Jak tylko ktoś się spojrzał, zaczynała być wulgarna i nie przebierała w słowach. Do dzisiaj moim największym marzeniem wychodząc z nią z domu jest to, żeby jak najszybciej wrócić do domu i żeby nie daj boże nikogo przy nas nie było. Wstyd, jaki odczuwałam i odczuwam też do dzisiaj jest nie do opisania. Człowiek ma ochotę zapaść się pod ziemię...
Dodaj komentarz