Jak doszło do diagnozy zaburzeń schizoafektywnych...
W tym poście napiszę o efekcie końcowym, a całą resztę będę opisywać później.
Córka, tak jak już pisałam, swoje dziwne zachowania zaczęła w wieku lat 6ciu. W między czasie przeszliśmy trzech lub czterech psychiatrów. Dwa lata temu po dwóch wizytach u jednej z psychiatrów, lekarka skierowała córkę na oddział, uprzednio zapisując jej lek p/psychotyczny, po którym jej stan bardzo się poprawił. Po trzech chyba tygodniach została przyjęta na oddział psychiatryczny celem pogłębienia diagnostyki. Na oddziale dostawała leki, w tym lek uspakajający. Przez ten czas niewiele się działo. Córka swoim zwyczajem "schowała" się za wycofaniem, w związku z czym wyszła ze szpitala z diagnozą zaburzeń emocjonalnych wieku dziecięcego. Córka jednak otrzymała lek p/psychotyczny do brania w domu.
Został wtedy skierowany pierwszy wniosek do Sądu Rodzinnego o wgląd w sytuację małoletniej. Był kurator, były wywiady, było sprawdzenie środowiska rodzinnego, po czym sprawa z uwagi na bezpodstawność wniosku została zamknięta.
Trzy miesiące po pobycie na oddziale, objawy u córki powróciły ze zdwojoną siłą, więc udałam się na wizytę do jednego z najlepszych psychiatrów w kraju. Z przyczyn oczywistych zmieniłam lekarza. Trudno mi było wracać do lekarki, która podała mnie do Sądu i oskarżyła o wymyślanie. Siedziałyśmy u lekarza z trzy godziny. W tym czasie lekarz wielokrotnie zadawał córce te same pytania, niektóre w zmienionej formie, by sprawdzić, czy będzie utrzymywała swoją wersję, jakoby wszyscy ją obrażali, wyzywali, obmawiali, obserwowali ją itp...Pytał o nazwiska tych osób. Również w szkole potrafiła zgłaszać wychowawczyni, że dwóch chłopców, których nie było jakiś czas w szkole przed chwilą uderzyli ją w głowę i się z niej śmiali. Oczywiście szybko okazywało się, że taka sytuacja nie miała wtedy miejsca. Tak potrafiła się często zachować, choćby na lekcjach koszykówki, kiedy przy świadkach w postaci kilku rodziców i ciszy panującej na sali, córka potrafiła wpaść w histerię pokazując palcem, że koleżanki ta i tamta ją obrażają, kiedy żadna z nich nie otworzyła buzi.
W pewnym momencie, na chwilę lekarz zmienił temat rozmowy i zapytał o jej nastrój i o to, czy miewa takie fazy, że przez ponad tydzień przynajmniej odczuwa dużą energię, nie może zasnąć i wiecznie by coś robiła, a potem po iluś dniach, czy ten nastrój się obniża, czy czuje się senna, nic jej się nie chce, nie ma motywacji do czegokolwiek, nie chce się myć itp...W tym momencie córka zaczęła krzyczeć na niego pytając czemu powiedział, że jest zła i głupia. Lekarz oczywiście nie użył w ogóle takich słów. Za chwilę pan doktor powrócił do poprzednich pytań o słownictwo, jakiego ludzie, znajomi, koleżanki wobec niej używają, czy nadal podtrzymuje to, co mówiła wcześniej. Wtedy córka odparła, że w zasadzie, to nikt nie używa wobec niej takich sformułowań, ale to dlatego, że ludzie porozumiewają się ukrytymi kodami, jednym słowem mówiąc zdanie A, myślą dokładnie odwrotnie i jej życzą źle, obgadują ją itd...Opowiadała tak nawet w sytuacjach, kiedy ktoś stał daleko od niej i nie mogła ani wiedzieć, ani słyszeć, co ktoś mówił, ale w jej mniemaniu była wtedy obgadywana i wyśmiwana. Dla niej zawsze mówili i mówią o niej. W postawieniu diagnozy wspomogły lekarza również skłonności do schizofrenii w mojej najbliższej rodzinie - moja matka ma dokłądnie identyczny problem z funkcjonowaniem - wmawianie ludziom, że coś powiedzieli, że coś zrobili, choć nic takiego nie miało nigdy miejsca, matka wpadała w szał, stawała się wulgarna, zaczynała wszystkim rzucać i obrażać twierdząc, że słyszała, czy widziała coś, czego nie było. Jej ojciec, a mój dziadek chorował na schizofrenię. Z diagnozą zgodzili się inni specjaliści znający moją córkę i tak oto otrzymała diagnozę zaburzeń schizoafektywnych z podtypem dwubiegunowym, która to diagnoza jest nadal podtrzymywana. Lekarz uznał, że po leku córki zaburzenia mogły przejść w remisję, istotnie spokój panował aż prawie 5 miesięcy.
Ciąg dalszy nastąpi
Dodaj komentarz