Dziecko naznaczone zaburzonymi więziami,...
(Czytać od samego dołu postów na blogu)
20.07.2021 r.
DZIECKO "NAZNACZONE" ZABURZONYMI WIĘZIAMI, CZYLI WRÓĆMY DO ŹRÓDEŁ
Każdy w coś wierzy. Jeden w naukę, drugi w "boga", jeszcze kto inny w siły nadprzyrodzone. A ja wierzę mocno w to, że każdy z nas urodził się po to, by nieść ze sobą jakiś przekaz. Wierzę w to, że osoby "chore psychicznie" niosą ze sobą przekaz "wykluczonych", są ucieleśnieniem tego, o czym jako ludzie chcemy usilnie zapomnieć, wymazać z pamięci, zniknąć to. Osoby chore psychicznie patrzą na świat oczami osoby w jakiś sposób wykluczonej z systemu. O tym jednak...później... Teraz wróćmy do źródeł, do zarodka w macicy.
Zaszłam w ciążę nieplanowaną i to z człowiekiem, który niósł ze sobą ogromny bagaż cierpień własnego systemu, ale o tym też później...może...Ojciec córki nie żyje od 6 lat. Niemniej zaszłam w ciążę zupełnie niespodziewaną i to akurat w chwili, gdy zaczynałam nową pracę, którą oczywiście z powodu ciąży szybko straciłam. Zostałam bez pracy, bez środków do życia, w ciąży. Zawalił mi się w jednej chwili mój i tak wątły wtedy świat, który starałam się utrzymać za wszelką cenę "na nogach". Z pewnych przyczyn, o których nie chcę tutaj póki co pisać z szacunku do zmarłego i jego rodziny, nie potrafiłam wychować dziecka razem z osobą, która sama ledwo co stała na własnych nogach. Podjęłam ciężką decyzję, że wychowam córkę sama. Tak jest do dzisiaj.
Ciąża była dla mnie trudna. Przywitałam się w jej trakcie w dość poważną depresją. Nie obyło się bez leków. Ciąża była zagrożona przedwczesnym porodem, choć samo jej rozwiązanie napotkało trudności odwrotne, bo chyba silny lęk, teraz o tym wiem, wtedy nie miałam w tym temacie żadnej wiedzy, spowodował zablokowanie się mięśni macicy. Nie byłam w stanie ani fizycznym, ani psychicznym urodzić dziecka. Cały poród spędziłam sama na sali porodowej, po wielkiej kłótni korytarzowej pomiędzy panią doktor, która mnie przyjmowała, a ordynatorem, który uważał, że nie, dzisiaj to ja nie mam jeszcze rodzić (38 t.c.). Czasem z łaski weszła jakaś położna, żeby pokazać, że ktoś w ogóle tam pracuje. Sala porodowa wyglądała jak rzeźnia z lat 80tych. Białe ściany, zużyta leżanka i lampy jak u chirurga. To dodatkowo napawało mnie lękiem. Po wielu godzinach samotności, bólów, bez pomocy lekarzy, bez kogoś obok, kto trzymałby mnie za rękę, wpadłam w histerię, że dłużej już nie wytrzymam od rana. Była 19.30. Dostałam lek rozluźniający mięśnie i dziecko dosłownie wypluło się z macicy i wyskoczyło jak ze zjeżdżalni na leżankę. Dziecko zdrowe, donoszone, waga 3450, 10 punktów w skali apgar. Córka spokojna, zero problemów z ssaniem, czy usypianiem. Coś się tam pediatrze nie podobało, że przedłuża jej się żółtaczka i mamy konflikt grup krwi, ale ostatecznie wyszłyśmy do domu, gdzie przez pierwszy miesiąc "dziecka nie było".
Spała i jadła, a w nocy nie jadła, bo nie chciała. To mnie trochę niepokoiło, ale mnie uspakajali, że mam się cieszyć...Nie byłam świadoma wtedy tego, że to był objaw... zaburzeń więzi pomiędzy dzieckiem, a matką, ale w tym przypadku, to dziecko zdecydowało, że chce się "odwięzić z matką" Potem jak była starsza, nie oczekiwała ani usypiania, ani czytania książeczek, ani śpiewania. Mówiła - idę spać, kładła się i minuta i jej nie było. Myślałam - takiego dziecka każdy mi pewnie by pozazdrościł. Niestety nie wszystko było takie kolorowe, bo po pierwszym miesiącu dziecko nagle odrzuciło pierś. Nie, że płakało, czy krzyczało. Właśnie nie. Po prostu odwracała główkę i nie chciała ssać. Przestawiłam ją na mleko modyfikowane i po chwili pojawiły się biegunki i wymioty. Zaczęłyśmy więc odwiedzać oddział gastroenterologiczny. Była dieta i wszystko wróciło do normy. Nasze "szczęście" nie trwało jednak długo, bo już kilka godzin po szczepieniu MMR, córka zachorowała na padaczkę i niedowład prawostronny. Dostała też stopę końsko-szpotawą. W rezonansie mózgu uwidoczniono ognisko niedokrwienne. Była rehabilitowana, z powodzeniem.
Mimo tych przejść, dziecko zdawało się być bardzo towarzyskie, pięknie mówiła pełnymi zdaniami już w wieku dwóch latek. To się zmieniło w wieku lat sześciu, o czym pisałam już w poprzednim poście.
Sytuacja była dramatyczna. Córka z pogodnego dziecka stała się dzieckiem płaczącym, krzyczącym, agresywnym. Zaczęła też unikać dzieci i relacji społecznych. Bardzo szybko pojawiły się urojenia ksobne (kiedy dziecko myśli, że każdy je obgaduje, że wszyscy tworzą spiski przeciwko niej, że ktoś o niej mówi itd...). Oprócz tego dziecko opowiadało rzeczy, które się nie wydarzyły, których nikt nie zrobił, czy nie powiedział wpadając przy tym w szał. W chwilach histerii potrafiła sięgać po nóż i mi nim grozić. Długo tułałyśmy się po lekarzach neurologach i psychiatrach. Diagnozy były różne - ADHD, Zespół Touretta, Autyzm Atypowy, Zespół Landaua-Kleffnera..., jak również podejrzenie schizofrenii dziecięcej. W między czasie pojawiły się również kolejne objawy ze strony układu krzepliwości krwi - potworne, rozlewające się na całe ciało siniaki pojawiające się nagle w czasie snu, krwotoki z nosa, krew utajona w kale, bóle brzucha. Następnie zapalenia stawów, bóle, okresowe utykania. Ostatecznie córka otrzymała diagnozę Zespołu Landaua-Kleffnera - padaczka z afazją oraz schizofrenii dwubiegunowej. Córka nie wróciła już do stanu sprzed chorób. Obecnie cierpi dodatkowo z powodu uporczywych duszności z sinieniem. Leczenie psychiatryczne nie daje takich rezultatów, jakich byśmy się spodziewały. Terapie również...Obecnie próbujemy kolejnej terapii. Nikt niczego nam nie może obiecać...Nie wiemy, co przyniesie jutro...
Znacie już drogę, jaką przeszłyśmy, jeśli chodzi o różne stany zdrowotne mojej córki. Moja córka od życia płodowego została "naznaczona" trudnym życiem. Bałam się urodzić córkę. Przyszło mi za to zapłacić ogromną cenę, choć nie czuję się winna w 100%, to wiem, że to trauma wykluczenia z systemu zmieniła ekspresję genów, a wirusy musiały utorować drogę zaburzeniom. Odejście od matki, od piersi, od usypiania, tulenia, śpiewania, reagowanie agresją, to dowód na to, że dziecko wyczuło jeszcze w macicy, że matka się boi, że bała się całą ciążę, że nie wierzyła, że sobie z dzieckiem poradzi. O traumie później...
Ciąg dalszy w następnym poście
Dodaj komentarz